była dobrą matką. Żebym wychowała kolejne pokolenie żon z wyższych sfer.
Tristan skinął z poważnym wyrazem twarzy. - A potem... Potem wzięłam rozwód. Zabawne, że nie zauważyłam tego od razu. Myślałam przede wszystkim o Kimberly i Amandzie, bo ich życie wcale nie było łatwe. One potrzebowały mojej uwagi. A ja potrzebowałam ich. W pewnym momencie przestałam być jakby przedłużeniem swojego męża, a stałam się przedłużeniem moich córek. Ale wtedy wydawało się to całkiem naturalne. - Tylko że małe dziewczynki nie zostają takie na zawsze - dokończył Tristan. - Trzy lata temu Kimberly wyjechała do college'u - powiedziała spokojnie Bethie. - Od tamtej pory nic nie jest tak jak wcześniej. Spojrzała w dół, na swoje kolana. Nie mogła się powstrzymać. Tego wieczoru grali jazz z domieszką bluesa, a starsza kobieta silnym głosem śpiewała Nareszcie znalazłam swoją miłość. Melancholia zawładnęła całym ciałem Bethie. Jej piękny ceglany dom w mieście. W każdym pokoju tylko cisza. Cztery telefony, które z rzadka dzwoniły. I oprawione w ramki zdjęcia na ścianach korytarzy - to wszystko, co pozostało po osobach, które kochała. 50 Miesiąc temu stała na tym wzgórzu, wpatrując się w świeżo wykopany grób. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Miała czterdzieści siedem lat i już nie wiedziała, kim jest. Miała czterdzieści siedem lat, ale nie była już żoną, nie była już matką Mandy i nie wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Tristan wyciągnął rękę. Po chwili ich dłonie się spotkały. Kiedy spojrzała na niego, stwierdziła, że uśmiech zniknął z jego twarzy. Teraz wyglądał niemal ponuro. Wyobraziła sobie, jak zbudził się po transplantacji, ale przy jego łóżku nie było nikogo. Ani żony, ani dzieci, nikogo kto mógłby potrzymać go za rękę. On wiedział, że o tym myślała. Wiedział. Splotła swoje palce z jego palcami. Starsza kobieta dalej śpiewała Nareszcie znalazłam swoją miłość. Chwila ta trwała i trwała. - Bethie - powiedział łagodnie. - Przejdźmy się. Na zewnątrz powietrze było ciężkie i gorące, ale słońce zaczęło już zachodzić. Bethie kochała tę porę dnia, kiedy świat się wyciszał, stawał się miękki, kiedy barw ubywało, a ostre linie się zacierały. To ją uspokajało. Szli w milczeniu, bez żadnego konkretnego celu, ale znali miasto i mimo woli oboje myśleli o Rittenhouse Square. - Teraz moja kolej na zadawanie pytań - powiedział nagle Tristan. Z powodu upału rozluźnił trochę krawat i podwinął rękawy koszuli. Mimo to nadal wyglądał elegancko. Bethie zdawała sobie sprawę z tego, że przechodnie spoglądali na nich ukradkiem. - Pytaj - zachęciła go, czując, że wciąż się jej przygląda. - Obiecujesz, że się nie obrazisz? - Po dwóch kieliszkach wina nie tak łatwo mnie obrazić, musiałbyś się nieźle wysilać. Zatrzymał się i obrócił ją tak, że stali twarzami do siebie. - Chodzi nie tylko o nerkę, prawda? - Co? - Nie chodzi o to, że mam nerkę twojej córki, prawda? Wiem, to przykre pytanie. Nie powinienem go zadawać, żeby cię nie denerwować. Ale dzisiejszy wieczór będzie lepszy, niż sobie wyobrażałem, więc muszę wiedzieć. Niektórzy uważają, że kiedy dostaje się czyjś organ, dostaje się również część duszy tego kogoś. Czy dziś chodzi właśnie o to? Czy w pewnym sensie zastępuję ci córkę? Elizabeth, poważnie myślę o tym, żeby cię pocałować,