Żadnych powodów do podejrzeń.
Nie licząc tego, że nie zarejestrowała samochodu, chociaż to drobiazg. Ale w tej sytuacji to kolejny intrygujący fragment układanki. Jak się okazało, Yolanda była starszą siostrą Maria Valdeza, chłopca, który zginął od strzału Bentza, gdy ten jeszcze pracował w policji Los Angeles. Montoya pstryknął długopisem, kolejny raz zadzwonił do Bentza i Hayesa, jedynego policjanta z Los Angeles, który, zdaniem Bentza, chciał mu pomóc. Montoya rozważał, czy samemu tam nie polecieć z pomocą, ale odrzucił ten pomysł. Bentz jest dorosły, umie o siebie zadbać, nawet jeśli ludzie wokół niego padają jak muchy. Poradzi sobie. Gdyby potrzebował pomocy, dałby znać, prawda? Wpatrywał się w zdjęcie Yolandy Va!dez Salazar. – O co ci chodzi? – zapytał ją. Czy jest na tyle podobna do pierwszej żony Bentza, że mogłaby ją udawać? Czy ma coś wspólnego ze śmiercią Shany Mcintyre? I Lorraine Newell? Pstrykał długopisem, nie odrywając wzroku od ekranu. A zamordowane bliźniaczki? Czy to ona kryje się za zabójstwem, które na pierwszy rzut oka jest identyczne ze zbrodnią sprzed dwunastu lat? Kiedy zginął Mario, miała mniej więcej dwadzieścia lat. Była młodsza od ofiar, pierwszej pary bliźniaczek. – Nie – powiedział na głos i rozparł się na krześle. – To się kupy nie trzyma. Kobieta na monitorze patrzyła na niego tępym wzorkiem. Morderczyni? Autorka planu nękania Bentza? Skoro tak, musiała kilka razy wybrać się do Nowego Orleanu. Postanowił, że pomoże kolegom z Kalifornii i sam sprawdzi wyciągi z jej kart kredytowych, sprawdzi, czy w ciągu ostatniego roku wybierała się do Nowego Orleanu. A potem wszystko, co znajdzie, przekaże Jonasowi Hayesowi z LAPD. Uśmiechał się na myśl, że psuje jej szyki, skomplikuje rozgrywkę. – Już po wszystkim – powiedział do fotografii. – Zadarłaś z niewłaściwym facetem. – Co tu się wydarzyło, do cholery? – Hayes starał się przekrzyczeć szum morza i rytmiczny stukot, z jakim śmigło helikoptera Straży Przybrzeżnej cięło powietrze. – Sam nie wiem. – Bentz był odrętwiały. Stali na plaży, w ciepłym popołudniowym słońcu. Ratownicy przeczesywali wody DeviPs Caldron. – Twierdzisz, że skoczyła stamtąd? – Hayes wskazał platformę jakieś piętnaście metrów nad nimi. – Tak. – Bentz patrzył na nią z dołu, widział belki i wsporniki utrzymujące jąna miejscu. – To samobójstwo. Bentz zacisnął szczęki. Chciał zaprotestować, powiedzieć, że kobieta żyje, że skok w morską kipiel niekoniecznie musiał zakończyć się śmiercią. Opowiedział już rozmowę z nią, ale oczywiście czeka go jeszcze oficjalne zeznanie. Hayes wypytywał, czym się kierował, jadąc do Point Fermin. Nie pojmował, jak Bentz mógł być na tyle głupi, by wsiąść z nią do samochodu. Dobre pytanie. Bentz analizował wszystkie wydarzenia ostatnich godzin, rozkładał je na czynniki pierwsze. Nie pojmował, dlaczego w końcu pozwoliła mu się do siebie zbliżyć tylko po to, aby tu mu uciec. Od dwóch godzin przeczesywał wzrokiem skały i morze, licząc wbrew rozsądkowi, że jednak przeżyła upadek. Od tego momentu nikt jej nie widział. – Więc gdzie jest ciało? – Hayes patrzył w morze. – Trzeba będzie ściągnąć nurków, jeśli Straż Przybrzeżna niczego nie znajdzie. O ile dadzą radę zejść pod wodę. Cholera. Bentz nabrał garść pasku. Niemożliwe, żeby zniknęła bez śladu, nie zostawiając po sobie nawet skrawka ubrania, nawet kosmyka włosów. Jak może zaprzeczać wszelkim prawom fizyki i kryminologii? – Nic tu po nas. – Hayes pokręcił głową. – Spadamy. Wracali na górę. Hayes nie mógł się powstrzymać, by nie palnąć Bentzowi wykładu: – Wsiadłeś z nią do samochodu. Wybieraliście się na przejażdżkę? Do cholery, Bentz.