Dopiero teraz dostrzegła wiszący nad biurkiem stary obraz. Jeden z sześciu, które jakiś rok temu wykradziono z prywatnej kolekcji. Sama pomagała dokonać przestępstwa.
- Potrafię docenić piękno - stwierdził, podając jej brandy. Nie wrócił za biurko, wybrał zamiast tego fotel obok niej. - Pani zdrowie, mademoiselle. - I pańskie, monsieur Blaque. - Mogę wiedzieć, w jaki sposób udało się pani poznać moje nazwisko? - Mam zwyczaj zasięgać informacji na temat swoich zleceniodawców. - Ruchem głowy podziękowała za papierosa, którym ją częstował. - Muszę powiedzieć, że ma pan doskonałą ochronę i bardzo oddanych współpracowników. Niełatwo było dowiedzieć się, kto rządzi tym królestwem. - Większości to się w ogóle nie udaje. - Z lubością wciągnął do ust wonny dym cygara. - Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. - Inni za swoją ciekawość płacą wysoką cenę - dodał, obserwując jej reakcję. Uśmiechnęła się tylko. James miał rację, była bardzo opanowana. - W raportach wyczytałem o pani same pochlebne rzeczy. - Nie mogło być inaczej. - Cenię pewność siebie. - Ja również. - Chyba mam wobec pani dług wdzięczności. To pani doprowadziła do szczęśliwego finału pewną transakcję z jednym z naszych... śródziemnomorskich sąsiadów. Gdyby ta umowa została zerwana, byłbym, delikatnie mówiąc, rozczarowany. - Cieszę się, że mogłam pomóc, monsieur. Przy okazji pragnę zauważyć, że w pańskim łańcuchu znajduje się kilka luźnych ogniw. - W rzeczy samej - mruknął. Od pewnego czasu rozważał, czy nakazać Jamesowi, by pozbył się Bouffe'a. Decyzja nie była łatwa, gdyż przez całe dziesięciolecie ten ostatni był wyjątkowo lojalnym i cenionym pracownikiem. - Jak się pani podoba w Cordinie? Serce uderzyło jej mocniej, ale na zewnątrz pozostała chłodna. - Pałac jest bardzo piękny. - Obojętnie wzruszyła ramionami i celowo rozejrzała się po gabinecie. - A ja, podobnie jak pan, zwracam uwagę na urodę otoczenia. Tylko ono rekompensuje mi nudę przebywania w towarzystwie Bissetów. - Czyżby rodzina Jego Książęcej Mości nie zrobiła na pani najlepszego wrażenia? - Niełatwo zrobić na mnie wrażenie. Bissetowie to mili, kulturalni ludzie, tyle że nazbyt... oddani sprawie. - W jej głosie zabrzmiała lekka drwina. - Ja zaś wolę poświęcać się rzeczom bardziej dochodowym niż honor i poczucie obowiązku. - A co z lojalnością, lady Isabell? Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że próbował przejrzeć ją na wylot, uchylić zasłonę, którą się otaczała. - Potrafię być lojalna - oznajmiła zimno. - Tak długo, jak długo to się opłaca. Ryzykuje, mówiąc do niego w ten sposób. Dobrze wie, że w jego organizacji kara za zdradę jest tylko jedna. Śmierć. Czekała na jego reakcję z kamiennym spokojem, i tylko wzdłuż kręgosłupa płynęła jej zimna strużka potu. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, po czym nagłym ruchem odrzucił swoją lwią grzywę i roześmiał się na cały głos. - Podoba mi się pani szczerość. Cenię ją dużo wyżej niż przyrzeczenia składane pod przysięgą. Myślę, że sam na tym skorzystam, jeśli osoba z pani talentem i ambicjami będzie zadowolona z profitów płynących z naszej współpracy. - Cieszę, że tak pan do tego podchodzi, monsieur Blaque. - Dopiero teraz pozwoliła sobie na chwilę odprężenia. - Nie zamierzam ukrywać, że interesuje mnie miejsce w zarządzie, jeśli rozumie pan, co mam na myśli. Ale też jestem gotowa zapracować na taką pozycję. Delegacje, organizacja, zadania specjalne, czyż to nie jest ciekawsze niż zarządzanie? - Owszem. - Znowu badał ją wzrokiem, wyraźnie coś rozważając. Wygląda na uosobienie łagodności. Młoda, elegancka, z zamożnej rodziny. Lubił kobiety, których uroda nie rzuca się zanadto w oczy. W tym miejscu pomyślał o Janet Smithers, którą dziesięć lat temu posłużył się, a potem zlikwidował. Lady Isabell może się okazać dużo bardziej interesującą, a już na pewno bardziej kompetentną wykonawczynią jego poleceń. - Pracuje pani dla nas od dwóch lat? - Tak. - W tym czasie dała pani niejeden dowód swoich możliwości. - Mówiąc to, podszedł do biurka i sięgnął po kopertę. - O ile rozumiem, zdobyła pani dla mnie te informacje? - Owszem. - Kilkoma ruchami nadgarstka wprawiła brandy w ruch. - Choć muszę powiedzieć, że zirytował mnie sposób, w jaki je panu doręczono. - Proszę wybaczyć. To, co pani zdobyła, jest bardzo interesujące, chociaż, niestety, niekompletne. Wdzięcznie skrzyżowała nogi i przyjęła swobodną pozę. - Kobieta, która pisze wszystko, co wie, szybko traci wartość. To, czego nie ma na papierze, jest tu - wyjaśniła, dotykając skroni. - Rozumiem. - Podobała mu się coraz bardziej. Lubił ludzi, którzy znają swą wartość i potrafią się cenić. - Powiedzmy, że chciałbym dobrze poznać system ochrony pałacu, Centrum Sztuki i muzeum, po to, żeby go wykorzystać do własnych celów. Czy wtedy potrafiłaby pani uzupełnić brakujące szczegóły? - Oczywiście. - A gdybym zapytał, w jaki sposób udało się pani zdobyć tak poufne materiały? - Czy nie taki właśnie był cel mojego przyjazdu do Cordiny? - Dokładnie rzecz biorąc, tylko jeden z celów. - Blaque z namysłem uderzał kopertą o wierzch dłoni. - To szczęście, że udało się pani zbliżyć do młodej księżnej. - To akurat nie było zbyt trudne. Alice czuła się bardzo samotna, brakowało jej kobiecego towarzystwa. Ja po prostu wypełniłam lukę. Zachwycam się jej córeczką, wysłuchuję skarg, koję lęki. Książę Jasper jest mi bardzo wdzięczny, że odciążam jego żonę. - Ufają pani? - Bezgranicznie. Chyba nic w tym dziwnego - dodała. - Pochodzę ze znanej i szanowanej rodziny, jestem dobrze wychowana i wykształcona. Książę Carlise traktuje mnie jak daleką krewną swej zmarłej żony. Pan wybaczy, monsieur, ale czy nie z tych samych powodów wybrał mnie pan do tej misji? - Ma pani rację. - Odchylił się i oparł o fotel. Był z niej zadowolony, lecz jeszcze nie darzył jej pełnym zaufaniem. - Doszły mnie słuchy, że wzbudziła pani zainteresowanie młodego księcia. Czuła, jak ogarnia ją wewnętrzny chłód. - Pańska sieć wywiadowcza działa bez zarzutu - pochwaliła, zerkając znacząco na pusty kieliszek. Blaque natychmiast wstał i dolał jej brandy, ona zaś zyskała kilka cennych minut. To wystarczyło, by odzyskała równowagę. - Z pewnością wie pan także i to, że Edward zainteresuje się każdą kobietą, która akurat będzie pod ręką. - Roześmiała się drwiąco, próbując w ten sposób zagłuszyć nienawiść do samej siebie. - To dzieciak. Śliczny, zepsuty chłopiec. Aby się od niego uwolnić, wystarczy okazywać mu obojętność. Blaque skinął potakująco. - Tylko że wtedy on zacznie naciskać - zauważył. - Nie szkodzi. Niektórzy mężczyźni w takiej sytuacji stają się wyjątkowo uczynni. - Proszę wybaczyć, że drążę być może nazbyt osobiste kwestie, ale jaki rodzaj uczynności ma pani na myśli?