auta dla kobiet
spróbuje doprowadzić do jej aresztowania. Diuk milczał przez długą chwilę. Lucien pohamował niecierpliwość. Jeszcze kilka tygodni temu sam by tak postąpił, zwłaszcza gdyby chodziło o Rose. Ostatnio jednak złagodniał, a w dodatku był zakochany w ofierze niesprawiedliwości. - Wszystko dlatego, że jest w Londynie - burknął wreszcie Monmouth. - Ściąga na siebie powszechną uwagę, zwłaszcza że mieszka pod pańskim dachem. - Pochylił się do przodu. - A może w pańskiej sypialni? - Lepiej niech pan nie mówi czegoś, co jeszcze bardziej pogorszyłoby jej sytuację. - Ha! I kto to mówi! Byłem przy tym, jak pewnej nocy król Jerzy przyłapał pańskiego ojca i lady Heffington w sali tronowej, w dodatku tydzień po jego ślubie z pańską matką. - Na samym tronie - sprostował Lucien i strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa. - Przynajmniej tak mi mówiono. Diuk wstał i podszedł do barku. - Wiedziałem, że głupota mojej siostry doprowadzi mnie do ruiny. Wyszła za nędznego malarzynę. Dobry Boże! - Nalał sobie brandy. Gościowi nic nie zaproponował. - Wyobrażam sobie, jaki wybuchłby skandal, gdyby tę dziewczynę, winną czy niewinną, zakuto w kajdanki. Niech pan jej powie, że dam tysiąc funtów, żeby wyjechała jak najdalej stąd. Ma przyjaciółki w szkole, w której kiedyś uczyła. Nic więcej ode mnie nie dostanie. Lucien uświadomił sobie, że właśnie zerwał dewizkę. Pospiesznie wsunął zegarek do kieszonki. - Sam mógłbym jej dać tysiąc funtów albo dziesięć razy więcej - powiedział ostrym tonem. - Uprzedzałem, że nie dostanie więcej... - Niech pan złoży propozycję, która nie będzie wymagała od niej opuszczenia Londynu - przerwał mu Lucien, wstając. - W tym rzecz, że nie chcę jej w Londynie. Sądziłem, że wyraziłem się jasno. Kilcairn podszedł do diuka, wyjął mu szklaneczkę z rąk i cisnął nią o ścianę. Na perski dywan spadł deszcz odłamków. - Pozwolisz, że coś ci wyjaśnię, pompatyczny durniu - warknął. - Niestety jesteś jedyną rodziną Alexandry Gallant. Przyjmiesz ją z otwartymi ramionami i dasz wszystkim jasno do zrozumienia, że jest pod twoją ochroną. Drzwi się otworzyły. - Ojcze, słyszałem jakiś hałas. Czy... - Wynocha! - ryknął Monmouth i wycelował palec w hrabiego. - Jak śmiesz mi grozić! Lucien nawet nie drgnął. - Nie grożę, tylko obrażam, tak jak pan obrażał Alexandrę. - Ty... - Ma pan bandę prawników i mnóstwo pieniędzy, a ona nic. Dlatego uważam pana za łajdaka. - Ma pana. - Otóż to. Przez długą chwilę diuk patrzył na niego bez słowa. - Co zamierzasz, Kilcairn? - Ożenię się z nią. Starzec osłupiał. - Po co? - Mam swoje powody. - Jeśli pan ją poślubi, nie będzie już potrzebowała mojej ochrony przed oskarżeniami lady Welkins. Pańskie nazwisko stanowi równie skuteczną tarczę, jak moje. Ożeń się z nią, człowieku, i zostaw Rettingów w spokoju. Lucien potrząsnął głową. Zaczynał się domyślać, po kim Alexandra odziedziczyła upór. - Nie. To musi być pańskie nazwisko. I niech pan nie prosi o wyjaśnienie, bo nic nie powiem. - I tak nikt by mu nie uwierzył.