justyna steczkowska wzrost
powiedzieć mu prawdę. Otworzył przed nią drzwi, które mocno zaskrzypiały na starych zawiasach, i weszła do mrocznego, przypominającego grobowiec pomieszczenia: belki na suficie były tu ciemne od wieloletniego papierosowego dymu, a przestarzały system klimatyzacji głośno buczał, jakby skazany na klęskę w walce z upałem. Kilka zamocowanych na suficie wentylatorów leniwie rozgarniało gęste, ciepłe powietrze, metaliczna muzyka z ukrytych głośników mieszała się z wyraźnym stukotem kul bilardowych w drugim rogu pomieszczenia. W szklankach brzęczały kostki lodu i Shelby poczuła w nozdrzach smród dymu i alkoholu. Przechodząc obok baru do boksu, czuła, że jest obiektem zainteresowania wielu osób. - Piwo? - zapytał Nevada, kiedy usiadła. - Może być. - Było jej wszystko jedno. Wsunęła okulary przeciwsłoneczne do bocznej kieszonki torby, a Nevada podszedł do baru i przywołał barmankę, chudą, kruchą kobietę o tlenionych włosach, zbyt mocno narysowanych brwiach i ze śladami szminki na wargach. - Dwa, Lucy. - Już się robi. Przysiadł na ławce naprzeciwko niej i rzucił swoje ciemne okulary na stół. W skąpym świetle zauważyła, że jego 15 oczy trochę się różnią - jedna źrenica jest większa od drugiej. Przypomniała sobie, że to rezultat jego bójki z Rossem McCallumem. - No, śmiało - powiedział. - O co chodzi, Shelby? Jakaż to ważna sprawa sprowadza cię tutaj? Obejrzała się przez ramię z niepokojem, powtarzając sobie w duchu, że wcześniej czy później i tak musi się z tym uporać. Najlepiej będzie mieć to za sobą. - Jest coś, o czym powinnam była ci powiedzieć dawno temu - wyznała i zobaczyła, jak napinają się żyły na jego szyi. - Coś ważnego. - Co? Przyszła Lucy. Położyła na stole kilka papierowych podkładek z mapką Teksasu i postawiła dwie smukłe butelki piwa i dwie szklanki. Po krótkim namyśle wyciągnęła rękę nad barem i po sfatygowanym blacie przysunęła koszyczek z orzeszkami w łupinach. Zatrzymał się tuż przy podstawce do serwetek. - Coś jeszcze? - zapytała. - Chyba nie - odparł Nevada. - Dajcie znać, jak się namyślicie. - Damy znać. - Nevada napełnił swoją szklankę i znowu utkwił wzrok w Shelby. - Mów dalej. Poczuła, że sztywnieją jej plecy. Starała się mówić jak najciszej. - Ty i ja. Mieliśmy dziecko - wyznała. Sięgał właśnie po orzeszka i jego ręka zastygła w powietrzu. Zmrużył oczy i patrzył na nią jak sparaliżowany, z takim natężeniem, jakby brał ją na cel. - Co? - wychrypiał. - Mówię prawdę. - O Boże. - Dziewczynkę. Przez chwilę panowała cisza. Ogłuszająca cisza potępienia. Patrzył jej w oczy, szukając w nich choćby śladu kłamstwa. - I nie powiedziałaś mi o tym? - wyszeptał w końcu. Twarz miał napiętą, jego spojrzenie zdradzało narastający gniew. - Nie. - Gdzie ona jest? - Jego wargi ledwo się poruszały. - Nie wiem. - Nie wiesz? - Zapomniał o piwie i o orzeszku. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał przeskoczyć stół i potrząsnąć nią. - Jak to, nie wiesz? - Myślałam, że... ona urodziła się martwa - wyjąkała Shelby, siląc się na spokój. - Co? Myślałaś? Przecież byłaś tam? - dopytywał się, oszołomiony, jakby oskarżał Shelby o to, że kłamie w żywe oczy. Och, to wszystko brzmiało tak niewiarygodnie. - Wszyscy mi to mówili, ale teraz... teraz myślę, że zostałam okłamana i że ona żyje, ale nie wiem gdzie. Prawdopodobnie została adoptowana, i to nielegalnie. - Zaraz, zaraz! - Szybko wyciągnął rękę, żeby ją uciszyć. Zerknął w stronę baru i Shelby uświadomiła sobie, że Lucy podsłuchuje ich rozmowę, wycierając długi, błyszczący blat kontuaru, i coraz bardziej się do nich przysuwa. Shelby dobrze zrozumiała to milczące ostrzeżenie. Nevada sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i rzucił kilka