pamietniki film

  • Janusz

pamietniki film

15 May 2022 by Janusz

jak jakąś owieczkę i rzucił na rozesłaną rogożę, którą Polina dopiero teraz zobaczyła. Dobrze przygotowany rzezimieszek przeturlał leżące ciało po podłodze, zawijając jednocześnie rogożę – i oto w jedną sekundę pani Lisicyna przekształciła się z nieubranej damy w jakiś nieforemny tłumok. Głucho porykujące i szarpiące się zawiniątko zostało uniesione w powietrze, przerzucone przez bark, szeroki jak koński grzbiet, i Polina poczuła, że napastnik gdzieś ją niesie. Kołysząc się w takt długich, miarowych kroków, z początku jeszcze próbowała się wyrywać, wydawać krzyki protestu, ale w ciasnym juku za bardzo szarpać się nie było można, a i szanse, by ktoś mógł usłyszeć jęki, zagłuszone kneblem i grubym, workowatym materiałem, były raczej niewielkie. Wkrótce zrobiło jej się źle: od napływu krwi do zwieszonej głowy, od przyprawiającego o mdłości kołysania, a najbardziej – od przeklętej rogoży, niedającej porządnie odetchnąć i na wskroś przesyconej kurzem. Porwana dama usiłowała kichnąć, ale nie mogła – spróbujcie sami, z kneblem w ustach! Najgorsze było, że porywacz miał, zdaje się, zamiar zaciągnąć swoją zdobycz w jakieś nieziemskie dale, na sam kraj świata. Szedł i szedł, ani razu nie odsapnąwszy, i nie było końca tej męczącej podróży. Tracącej przytomność brance zaczęło się majaczyć, że wyspa Kanaan dawno już pozostała w tyle (bo nie było na niej miejsca dla takich niezmierzonych odległości) i że olbrzym maszeruje po wodach Jeziora Modrego. Kiedy pani Lisicyna z duchoty i braku powietrza już na serio zbierała się stracić przytomność, kroki nieznanego łotra, dotąd głuche, stały się skrzypiące, a do kołysania w rytm marszu doszło jeszcze jakieś inne, jakby zachwiała się sama skorupa ziemska. Czyżby to naprawdę woda? – przemknęło przez gasnącą świadomość Poliny Andriejewny. Ale w takim razie skąd skrzypienie? Tu udręczająca podróż wreszcie się zakończyła. Tłumok z rogoży został bez ceremonii rzucony na coś twardego, ale nie na ziemię, raczej na podłogę z desek. Rozległ się chrzęst, zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Potem porwaną podniesiono znowu, ale już nie w pozycji poziomej, lecz w pionowej, i to głową w dół, i zaczęto ją opuszczać ni to w dziurę, ni to w jamę, jednym słowem – w jakieś miejsce leżące znacznie poniżej podłogi. Pani Polina stuknęła potylicą w coś twardego, po czym juk gruchnął na jakąś płaską powierzchnię. Z góry znów zaskrzypiało, zazgrzytało, trzasnęły jakieś drzwi. Rozległ się głuchy odgłos oddalających się kroków, jakby ktoś stąpał po suficie – i zapadła cisza. Uwięziona trochę poleżała, nasłuchując. Gdzieś blisko pluskała woda i było jej bardzo dużo. Co jeszcze dało się powiedzieć o miejscu uwięzienia (bo sądząc ze skrzypnięcia drzwi, brankę najwyraźniej gdzieś zamknięto)? Znajdowało się raczej nie na lądzie, lecz na jakimś statku, woda zaś pluskała nie ot tak sobie: uderzała o burtę, a może o molo. Wytężony słuch pochwycił jeszcze jakieś ciche popiskiwanie, które pani Polinie okropnie się nie spodobało. Podsumowawszy te wstępne wrażenia, niewolnica zaczęła działać. Przede wszystkim trzeba było wyplątać się z obrzydliwej rogoży. Lisicyna przewróciła się z pleców na bok, potem na brzuch, znowu na plecy, i niestety utknęła na ścianie. Do końca uwolnić się nie udało, była wciąż jeszcze ciasno zawinięta, ale wierzchnia warstwa workowiny mimo wszystko odmotała się, toteż pojawiła się możliwość wykorzystania jeszcze dwóch zmysłów: powonienia i wzroku. Z tego drugiego, co prawda, pożytku nie było: oczy uwięzionej nie zobaczyły niczego oprócz absolutnych ciemności. Co zaś do węchu, to w ciemnicy czuć było zatęchłą wodą, starym drewnem i rybią łuską. I chyba jeszcze zardzewiałym żelastwem. Ogólnie biorąc, w pierwszej chwili sytuacja specjalnie się nie wyjaśniła. Ale po jakichś dziesięciu minutach, kiedy wzrok przywykł do ciemności, okazało się, że nie jest ona absolutna. W suficie były długie wąskie szczeliny, przez które przesączało się niesłychanie wprawdzie skąpe, niewiele lepsze od czerni, ale mimo wszystko światło. Dzięki temu ciemnoszaremu oświetleniu Polina Andriejewna z czasem zrozumiała, że leży w ciasnym, obitym deskami pomieszczeniu, najprawdopodobniej w ładowni niewielkiego, rybackiego stateczka (inaczej jak wytłumaczyć zastarzały zapach rybich łusek?). Łupinka była, zdaje się, bardzo marna. Szczeliny przeświecały nie tylko w suficie, ale gdzieniegdzie

Posted in: Bez kategorii Tagged:

Najczęściej czytane:

e ...

przedstawienie z Czarnym Mnichem mogłoby mieć na celu wybawienie Nowego Araratu od zgiełku i tłumów. Wiadomo, jaki poziom perfidii, a nawet okrucieństwa, może osiągnąć fałszywie pojmowana pobożność – dzieje religii są ... [Read more...]

zwyczaj wygodnym, ...

ale bardzo niskim fotelu z nieco odchylonym do tyłu oparciem, sam zaś usiadł przy biurku, tak że pan Feliks musiał patrzeć na Korowina z dołu. Doktor przejął też od razu inicjatywę dialogu. ... [Read more...]

ec niej nie po mnisiemu ...

zachował? – Brat Jonasz to prosta, szczera dusza. Ja go spowiadam, wszystkie jego nieskomplikowane grzechy znam na wylot! ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 bielawadolna.zgorzelec.pl

WordPress Theme by ThemeTaste